Rycerze okrągłego stołu

Gość Niedzielny 11/2017, Leszek Śliwa

Ostatnie zdjęcie całej rodziny z najstarszą córką (pierwsza z lewej), zmarłą w 2012 roku. Zrobiono je przy okazji Pierwszej Komunii bliźniaków Pepy i Pepe (11. i 12. z lewej).

– W rodzinach wielodzietnych radości się mnożą, a cierpienia dzielą – twierdzi Rosa Pich-Aguilera. Wie, co mówi, sama miała szesnaścioro rodzeństwa, a jej mąż – czternaścioro. Razem doczekali się osiemnaściorga dzieci.

Na rodzinę Rosy właśnie przyszedł czas na dzielenie cierpień. 6 marca zmarł jej mąż, José María Postigo. Choroba trwała raptem dwa tygodnie, od chwili, kiedy zdiagnozowano mu raka wątroby z przerzutami. Miał 56 lat. „Bóg jest naszym bardzo dobrym Ojcem, aczkolwiek czasem czegoś nie rozumiemy. Przed godziną Chema (hiszp. zdrobnienie imienia José María – przyp. L.Ś.) odszedł od nas do nieba na zawsze...” – napisała Rosa na Facebooku.

Pod górkę

Grudzień 2015. Rosa i Chema otrzymują międzynarodową nagrodę Europejska Duża Rodzina Roku, przyznaną przez organizację European Large Families Confederation (ELFAC). W uzasadnieniu jury napisało, że „rodzina Postigo–Pich jest przykładem niezłomnego przezwyciężania trudności”. Małżeństwo Rosy i Chemy od początku miało bowiem „pod górkę”. Ich pierwsza córka, Carmen, urodziła się z ciężką wadą serca. Lekarze dawali jej szanse na najwyżej trzy lata życia. Przeżyła 22, zmarła w 2012 roku. Kolejne dwoje dzieci urodziło się z podobnymi dolegliwościami. Jedno żyło półtora roku, drugie – dziesięć dni.

Oboje z mężem chcieli stworzyć dużą rodzinę, tymczasem lekarze twierdzili, że kolejne dzieci prawdopodobnie też urodzą się chore i doradzali im zrezygnowanie z posiadania potomstwa. „To były dla nas bardzo trudne chwile. Mówiłam Bogu: »Panie, pochowałam dwoje dzieci, więcej tego już nie wytrzymam«. Rozważyliśmy wszystko z mężem i powiedzieliśmy sobie jednak zdecydowanie, że dla naszych nienarodzonych jeszcze dzieci lepiej będzie nawet umrzeć w dzieciństwie niż nie począć się nigdy. Kto bowiem umiera, idzie do Boga jako Jego dziecko, a ten, kto nigdy nie zaistniał, nigdy już istnieć nie będzie” – tłumaczy Rosa, supernumeraria Opus Dei.

Kolejne piętnaścioro dzieci Rosy i Chemy żyje i czuje się do­brze, choć połowa z nich ma mniej­sze lub większe problemy kardio­logiczne. Najstarszy, Perico, ma 22 lata, najmłodszy Rafa - sześć.

1300 herbatników

Przezwyciężanie trudności to jednak nie tylko mierzenie się z wielkimi tragediami. Dla rodzi­ny mającej kilkanaścioro dzieci to także zmaganie się z niełatwą codziennością. Wychowanie ta­kiej gromady jest wyzwaniem pod względem ekonomicznym dla lu­dzi zarabiających przeciętnie, jak Rosa i Cherna. Chema był inżynie­rem w branży przetwórstwa mię­snego, Rosa pracuje na pół etatu w firmie marketingowej. Żeby związać koniec z końcem, muszą liczyć każdy grosz. Codziennie rano kupują pieczywo w sąsied­niej dzielnicy, bo tam znaleźli pie­karnię, która daje im 20 eurocen­tów zniżki na każdej bagietce. „To dużo, skoro codziennie kupujemy na śniadanie 12 bagietek” - prze­konuje Rosa.

Zakupy w supermarkecie ro­bią raz na miesiąc przez internet. Kupują wtedy na przykład 25 kilo­gramów ziemniaków, 100 jaj, 240 litrów mleka, 96 rolek papieru toaletowego, 1300 herbatników... Wybierają tylko najtańsze i pod­stawowe produkty, szukając pro­mocji. Dzieci noszą ubrania po ro­dzeństwie, ale czasem trzeba kupić im coś nowego. Nie wszystkie pie­niądze więc można przejeść. Nie kupują zatem czekolady, soczków czy innych „rarytasów”. Ale nikt nie chodzi głodny. Żyją w kilku­pokojowym mieszkaniu w bloku. Dwa pokoje wypełniają łóżka pię­trowe, ustawione w czterech kon­dygnacjach, robione specjalnie na miarę. Mają furgonetkę, w której mieści się jednak tylko 11 osób, więc większe podróże całą rodzi­ną odbywają pociągiem.

Co jest najważniejsze?

Rodzina wielodzietna, w któ­rej finansowo się „nie przelewa”. Jakie jest pierwsze skojarzenie? Alkohol, margines, przestępczość? Rosa przyzwyczaiła się już do zdzi­wionych spojrzeń ludzi dowiadują­cych się, że jej dzieci nie sprawia­ją problemów wychowawczych, a opieka społeczna nie ma w jej domu nic do szukania. Uważa, że błędy wychowawcze popełniane przez rodziców wynikają z braku doświadczenia, a najważniejszym z nich jest niewłaściwe ustawienie hierarchii wartości. „Najważniej­sze jest wytworzenie u dzieci świa­domości, że mają oparcie w Bogu Poza tym dzieci muszą mieć pew­ność, że rodzice bardzo się kocha­ją" - twierdzi Rosa.

Kluczową chwilą w proce­sie wychowawczym jest, jej zda­niem, codzienny obiad, czy raczej obiadokolacja, gromadząca całą rodzinę. „Przed posiłkiem odma­wiamy Różaniec, zachęcając dzieci do przedstawiania intencji. Sama zresztą wcześniej się zastanawiam nad każdym z osobna, co w tym momencie mogłoby być dla nie­go ważne, i podsuwam intencje. A w czasie posiłku muszę zamie­nić z każdym choć kilka zdań, żeby wiedzieć, co mu się tego dnia zda­rzyło” - zwierza się Rosa.

Kontakt między domownikami ułatwia fakt, że stół, przy którym jedzą, ma kształt okrągły, a jego środkowa część się obraca. To spra­wia, że nie trzeba chodzić wokół stołu ani przenosić nad nim pół­misków, co zakłócałoby rozmowę.

Codzienny wspólny posiłek jest także okazją do wyznaczenia zadań każdemu domownikowi. Największy płaczek w rodzinie otrzymuje zadanie, że może za­płakać tylko raz na dzień, najpo­ważniejszy ma się częściej uśmie­chać. „Mnie dzieci napominały, że­bym mniej rozkazywała mężowi” - śmieje się Rosa.

Miłość między rodzicami jest, jej zdaniem, spoiwem trwałości wszystkich uczuć w rodzinie. „To daje dzieciom poczucie bezpie­czeństwa. Jeśli pokłóciliście się przy nich, to przy nich też powin­niście się pogodzić” - uważa.

Trudności, z jakimi boryka się rodzina wielodzietna, można, zdaniem Rosy, przekuć w suk­cesy wychowawcze. Wiadomo, że rodzice nie mogą każdemu dziecku poświęcić tyle czasu, ile by chcieli. „Jak opowiedzieć baj­kę na dobranoc kolejno całej pięt­nastce?” - pyta retorycznie Rosa. Jedną z dewiz panujących w ich domu jest zatem hiszpańskie po­rzekadło: „Cada oveja tiene su pa­reja” (każda owieczka ma swoją parę). Starsze rodzeństwo poma­ga młodszemu choćby w ściele­niu łóżka, przy czym każdy jest do kogoś „przydzielony”. Dzieci uczą się szybciej samodzielności, a nawet najmłodsi otrzymują za­dania na miarę swoich możliwo­ści, na przykład równe ustawie­nie butów w przedpokoju. Lista zadań, codziennie aktualizowana, wisi w kuchni na lodówce. „Dzięki temu wszyscy mają poczucie, że dobro rodziny jest ich wspólną sprawą i wspólnym dorobkiem. Nie wyrastają na egoistów” - pod­sumowuje Rosa.

Jak być szczęśliwą?

Swoje przemyślenia Rosa za­warła w napisanej kilka lat temu książce „Jak być szczęśliwą, mając 1,2,3... dzieci?”. „Dziś ludzie są co­raz lepiej wykształceni, w pracy bywają wybitnymi specjalistami. Ale rodziny są coraz mniejsze i coraz mniej jest osób mogących przekazać swoje doświadczenia bycia ojcem czy matką. Ja mam duże doświadczenie w tej kwe­stii. Chciałabym więc podzielić się z ludżmi wiedzą, jaką sama zdo­byłam, wychowując dzieci” - tłu­maczy Rosa.

Jej książka okazała się w Hisz­panii wielkim sukcesem wydaw­niczym. W 2016 roku ukazało się już czwarte wydanie. Przetłuma­czono ją też już na 20 języków, w tym chiński.

,,Kiedy rodziłam kolejne dzie­ci, sąsiedzi stukali się w głowę: szalona, co ty poczniesz z taką gromadą? A teraz, kiedy najstar­sze dzieci są już dorosłe, kończą studia, a młodsze też dobrze się uczą, mam wrażenie, że auten­tycznie mi zazdroszczą. Mówimy o kryzysie, myśląc o pieniądzach. A prawdziwy kryzys naszej cywi­lizacji to samotność i egoizm. Produkujemy rzeczy, których nie ma kto kupić. Płodzimy dzieci, które potem zabijamy. Myślimy, że ro­bimy to dla swej wygody, ale tak naprawdę działamy przeciwko sobie samym. Mam nadzieje, że przykład takiej rodziny jak nasza da ludziom do myślenia' - twier­dzi Rosa. PDF

Ostatnie zdjęcie całej rodziny z najstarszą córką (pierwsza z lewej), zmarłą w 2012 roku. Zrobiono je przy okazji Pierwszej Komunii bliźniaków Pepy i Pepe (11. i 12. z lewej).