Jego katalońscy promotorzy nazwali je świętem "Trobada de la Rosa", czyli "Spotkania z Różą". Od 2003 roku liczne osoby obchodzą je w weekend najbliższy 22 listopada, w Kaplicy de Pallerols, przy Pirenejach w prowincji Lérida.
Jak piszą na swojej stronie internetowej, "upamiętnią przejście świętego Josemaríi tamtędy w 1937 roku, kiedy zmierzał do Andory. W tym miejscu znalazł różę z Rialp, fakt, który zawsze wspominał jako pieszczotę Matki Bożej". Szedł z niewielką grupą osób. Dla czytelników, którzy nie znają okoliczności tego odkrycia, przepisuję je według relacji zawartej w niedawno wydanej książce "Historia Opus Dei":
"21 listopada spali w pomieszczeniach przylegających do splądrowanego kościoła (...) Tej nocy Escrivá doznał wielkiego niepokoju, ponieważ wierzył, że wolą Bożą jest, aby pozostał w strefie republikańskiej (...). Następnego ranka, poruszony niepewnością i wbrew swojemu zwykłemu postępowaniu, poprosił o znak z Nieba; konkretnie, pomyślał 'o kwiatku lub drewnianej ozdobie z ołtarzy'. Wszedł ponownie do kościoła i na podłodze, w miejscu, którym już przechodził poprzedniego dnia, znalazł złoconą drewnianą różę. Napełnił się radością, ponieważ zrozumiał, że Bóg wskazuje mu, aby szedł dalej".

Dokładnie miesiąc później, będąc już w Pampelunie, pozostawił pisemne świadectwo tego, co się wydarzyło, i swoich głębokich uczuć wobec tej łaski z Nieba, którą zawsze uważał za otrzymaną za pośrednictwem Matki Bożej. Jego relacja, datowana na 22 grudnia 1937 roku, kończyła się tak: "Bardzo się ucieszyłem i błogosławiłem Boga, który dał mi tę pociechę, gdy byłem pełen niepokoju, czy Jezus jest ze mnie zadowolony, czy nie" (Vázquez de Prada, V., El Fundador del Opus Dei II, s. 196).
Nie ma już nic do dodania do faktu historycznego, ale dzielenie ze świętym Josemaríą - przy trzech okazjach - jego wspomnienia tego wydarzenia, skłoniło mnie do napisania tych słów. Chciałbym przekazać echo, jakie pozostawiły we mnie jego wzmianki o tym prezencie z Nieba, bez przekręcania jego myśli ani powodów, które skłoniły go, by nam o tym opowiedzieć.
Pierwsza okazja miała miejsce w grudniu 1961 roku w Rzymie, podczas chwili spotkania z jego synami, którzy tam mieszkaliśmy, obok siedziby, w której on żył. A druga w lutym 1964 roku. Wśród wrażeń z tych momentów wyróżniam jego głęboką radość - dzieloną z nami - przy wspominaniu tego Boskiego prezentu i żywą wdzięczność wobec Pana za to, że potraktował go jak ojciec swojego małego syna. Chciał pominąć wszystko, co mogłoby brzmieć jak nadzwyczajne wydarzenie związane z jego osobą. Dlatego pierwszym razem, gdy nam o tym opowiedział, zakończył tymi słowami: "To był prezent od Matki Bożej, przez którą przychodzą do nas wszystkie dobre rzeczy (...) Ale już nie pamiętam tamtego wydarzenia: mam pamięć tylko po to, by dziękować Panu za Jego miłosierdzie wobec Dzieła i wobec mnie" (Vázquez de Prada, V. dz. cyt. s. 195)
Trzecia okazja, również w 1964 roku, była zaskoczeniem: każdy z nas, którzy byliśmy wtedy ze świętym Josemaríą, mógł mieć w swoich rękach Różę. To wyglądało tak: Założyciel chciał, aby jeden z tych, którzy byli w Dziele od wielu lat i nigdy nie był w Rzymie, spędził tam kilka dni. Nazywaliśmy go poufale Chusti. Byliśmy ze świętym Josemaríą i niespodziewanie, zwracając się do niego, powiedział: Chusti, synu mój, widziałeś różę z Rialp? Wobec jego negatywnej odpowiedzi, Ojciec poprosił Ernesto, tam obecnego, aby ją przyniósł. Róża przechodziła z rąk do rąk. Nie pamiętam, aby przy tamtej okazji święty Josemaría czynił jakikolwiek komentarz; ale milczący, jego uśmiechnięta twarz mówiła wszystko, widząc, jak prezent od Matki Bożej przechodził przez nasze ręce.
Wydaje mi się konieczny komentarz końcowy, ponieważ, rozsądnie, jakiś czytelnik pomyśli sobie: wszystko to bardzo dobrze, ale co ja mogę wyciągnąć z takiego doświadczenia, którego nigdy nie będę miał i które ponadto nie dotyczy mnie osobiście? Może tak rzeczywiście być, ale warto zauważyć, że każdy wierzący, jeśli żyje wiarą, wie, że poprzedza go osobista historia - osobiste doświadczenie że jest się dzieckiem Boga - a także wspólnotowa, jako członka Kościoła. I przez te dwa aspekty każdy otrzymał dobra z Nieba: małe i zwyczajne "róże", które ledwo zauważamy, a tak często uznajemy za przyszłe z góry, gdy wobec pozytywnego wyniku spraw i rzeczy, które nas gnębiły, a wyszły na dobre, mówimy z radością: "Dzięki Bogu!". Byłoby to jak drobna i mała wersja wydarzenia z Rialp. A jako członek Kościoła, wszyscy i każdy z nas otrzymaliśmy "Najwyższy Prezent": Boga-człowieka, Chrystusa Jezusa, ponieważ "tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał" (J 3, 16). Przez wiarę wiemy, że ręka Boża zawsze jest obecna.
Podsumowując: wierzący nie żyje "wspomnieniami" dla nich samych, ale po to by dostrzegać w nich ślady Boga i dziękować raz i tysiąc razy za Boskie przejście w jego własnym życiu.
