Itaka to coś więcej niż wyspa na Morzu Jońskim. To raj, w którym Odyseusz żył szczęśliwie z Penelopą i Telemachem. Słodki kraj lat dziecinnych, który niegdyś opuścił, a do którego po latach powrócił. Homer kreśli na kartach Odysei relację z długiej, mozolnej obfitującej w przygody wyprawy. Odtąd Itaka pozostaje symbolem długiej podróży, która prowadzi do domu.
Nasi bohaterowie przeżyli swoje dzieciństwo w Kościele, na żyznej glebie wiary pełnej radości. Pewnego jednak dnia tak jak Odyseusz postanowili porzucić Itakę i przez długi czas przebywali daleko. Dla niektórych z nich nieobecność oznaczała otchłań, dla innych pustkę, dla wszystkich - tęsknotę. Jedni wyrzekali się Itaki, inni o niej po prostu zapominali, jeszcze inni pozostawali na jej obrzeżach. Ale wszyscy w pewnym momencie zapragnęli wrócić. Wrócić do Kościoła. Stanąć na pewnym gruncie.
DALEKO
Bez widu, słychu przepadł. A syn cóż dziedziczy? Łzy i ból.
(Odyseja, Pieśń I)
NOSTALGIA
Jego oczy nie osychały od łez; a pobyt uroczy truła ciągła tęsknica.
(Odyseja, Pieśń V)
PRZEŁOM
Przeto rozkaz przynoszę: wypuść go bez zwłoki! On daleko od swoich nie umrze. Wyroki Przeznaczyły mu druhów powitać i ściany Zamku swego oglądać i ojczyste łany.
(Odyseja, Pieśń V)
POWRÓT
Opowiedz to dokładnie, niech wiem w mej przygodzie, Czy na wyspie Itace naprawdę stanąłem, Jak przed chwilą z ust człeka jakiegoś powziąłem.
(Odyseja, Pieśń XXIV)
DZIECI ITAKI
ROSA | ÁFRICA | JOSÉ |
ÁNGEL | MARÍA | MANUEL |
ROSA
"Nie robiłam nic ponad to, co wymagane i co należało wypełnić. Wszystko, co robiłam, robiłam żeby dobrze wypaść, z poczucia obowiązku."
Rosa jest elegancką kobietą, jedną z tych, których o wiek się nie pyta. Pierwszym zdarzeniem, które zmieniło jej życie, było coś, co zaszło, gdy wychodziła na ulicę Gastóna de Bearne w Saragossie. Była zła. Wściekła. Usłyszała właśnie zdanie, które wprost ją paliło od środka: "Są chrześcijanie, którzy są zapalonymi lampkami, i są inni... zgaszeni".
Nikt jej nawet w najdelikatniejszej formie nie zasugerował, że należy do tej drugiej grupy, ale i wśród wszystkich osób, które oglądały ten film ze św. Josemaríą, nikt nie wydawał się tak poruszony jak ona. Nikt nie poczuł się tak wezwany do odpowiedzi jak ona. Nikt nie poczuł się tak niezręcznie.
Od tej chwili nic już nie było takie samo, bo nie umiała przestać stawiać sobie pytań, a co gorsza - nie mogła odnaleźć żadnej jasnej odpowiedzi. Na krysztale jej idealnego życia pojawiła się nagle rysa, która przyprawiła ją o obsesję tak intensywną, jak intensywna była dotąd jej radość życia.
Dlaczego więc miałabym być zgaszona skoro mam wspaniałe życie? Pracę bardzo lubię, mam rodzinę: męża, dzieci. Dobrze mi się wiedzie, korzystam z życia, spotykam się z koleżankami, chodzę do kina, teatru.
"Dlaczego miałabym być zgaszona skoro mam takie wspaniałe życie?"
Właśnie teatr, który z początku miał być zwykłą rozrywką, stał się niemal wolontariatem. Przed dziesięciu laty wspólnie z rodzicami innych dzieci z tej samej szkoły założyli niewielkie przedsiębiorstwo. Inicjatywa zbiegła się w czasie z początkiem kryzysu, gdy dotacje stały się niezadawalające i organizacje pozarządowe musiały szukać innych źródeł finansowania. Znajomi podejmowali między sobą dziesiątki dzieł solidarności zbierając fundusze na dzieci z problemami motorycznymi, upośledzeniami umysłowymi, na Caritas...
Życie toczyło się dalej i po kilku miesiącach Bóg ponownie dotknął serca Rosy, tym razem po to, by powróciło na swoje miejsce. Pewna przyjaciółka powiedziała jej, że zapisała się na ćwiczenia duchowe, swego rodzaju rekolekcje. Może też pojedziesz? Bez większych oporów podjęła decyzję. Uznała, że to dobra okazja, by zaznać nieco spokoju, zrelaksować się, poczytać... bez konieczności gotowania obiadów i przygotowywania kolacji.
A tam, tak po prostu, odkryła miłość Bożą. To było jak eksplozja, trudno zresztą, o ile to w ogóle możliwe, wyjaśnić, co się działo. Dziś jeszcze wspomnienie to wywołuje u niej gęsią skórkę. To tak, jakbym była w doskonale oświetlonym pokoju i nagle zdała sobie sprawę, że za lampami są zasłony. Odsuwam je i wpada światło słoneczne, które zalewa wszystko i przyćmiewa wszystkie lampy. Nadal są, ale już bezużyteczne. Tego przeżycia nie da się porównać z niczym.
Mówi, że od tego momentu wszystko się zmieniło, że widzi rzeczy w innym świetle, jakby przez inny filtr. Choć zewnętrznie jej życie się nie zmieniło. Żyje jak dotychczas, jak ekwilibrystka, ale zawsze ma obok siebie sieć, i gdy upadnie - co nieuniknione - nic się złego nie dzieje.
Gdy powiedziała mężowi, co się jej przytrafiło, ani trochę się nie zdziwił. Więcej - właśnie tego oczekiwał. Dużo ze sobą rozmawiamy i wyobrażam sobie, że da się odczuć, co druga osoba przeżywa. Nigdy nie zapomnę tego, co mi powiedział: jeśli Ty jesteś szczęśliwsza, cała rodzina będzie szczęśliwsza. I stanowi to coś nowego.
Nie to, żeby wcześniej miała złe życie - nie była smutną osobą ani nie potrzebowała Boga, by rozwiązał jej jakiś problem. Była chrześcijanką, która spełniała przykazania, na wypadek gdyby odległemu Bogu na wysokościach zachciało się ją ukarać za ich niespełnianie. Teraz odkryła, że Bóg nie sądzi ją według tego, co robi źle, ale według miłości. To poczucie towarzyszy mi stale, również dlatego, że wzmagam je w sobie i robię wszystko, co tylko możliwe, by przybliżyć się do Niego. Czuć się córką Boga od wieczności, od zawsze... Kiedy już mam swoje lata!
I myślę: jak mogłam tego wcześniej nie dostrzegać? Byłam naprawdę zaślepiona.
ÁFRICA
"Popełniłam wszystkie możliwe grzechy. Z wyjątkiem zabijania, można mi przypisać po jednym z każdej kategorii."
Na legendarnej wyspie Itace stał piękny pałac bohatera, Odyseusza, otoczony trzema górami, z których można było zobaczyć trzy morza. Również w historii pewnej kobiety - Afryki - są trzy kamienie milowe, które pomogły jej rozpoznać, że wróciła do domu, ale nie była tego świadoma, aż do czasu, gdy kilka lat później usiadła i opisała te przełomowe momenty w swoim życiu. W tym czasie wystarczyło jej, jak powiedziałby trener, "rozgrywać mecz po meczu".
Afryka przez dwadzieścia dwa lata niemal nie miała kontaktu z Bogiem. "Niemal", ponieważ wzięła ślub kościelny i od czasu do czasu odmawiała "Ojcze nasz", żeby o coś poprosić, tak na wszelki wypadek. Ale wszystko szło jej świetnie: jej mąż zawsze był cudowny, miała dwoje wspaniałych dzieci - chłopca i dziewczynkę, dokładnie tak jak chciała, szybko też zmieniła pracę...Urodziłaś się pod dobrą gwiazdą, wszystko idzie Ci świetnie. W ogóle nie potrzebowała Boga, a lata nauki w szkole u sióstr zakonnych oraz niedziele, kiedy chodziła na Mszę Świętą z rodziną zostały daleko za nią.
"W ogóle nie potrzebowałam Boga"
Pewnego dnia, już po urodzeniu dzieci, spotkała znajomą, która właśnie urodziła bliźniaki:
-A jak się nazywają?
-Piotr i Paweł.
-Daj spokój, jak z kreskówki!
-Nie, nie.... jak apostołowie. A jak tam Twoja córka?
-Fenomenalne. Urodziła się o trzeciej, o godzinie...
-.Bożego Miłosierdzia.
-Nie,o godzinie wiadomości... Bożego Miłosierdzia? I na jakim kanale to nadają?
Nic nie rozumiała, nadawała na zupełnie innych falach.
GŁĘBOKOŚĆ MORZA JOŃSKIEGO
Nieco później, w październiku 2001 r., była bezrobotna i przyszło jej do głowy, aby ukończyć studia magisterskie na uniwersytecie. Codziennie, gdy szła do kawiarni na śniadanie, mijała kaplicę, na której widniał napis: "Jeszcze nie przyjąłeś bierzmowania? Wejdź i dowiedz się". Codziennie rano zostawiała za sobą ten napis, nie mogąc na niego nie patrzeć. Te słowa uderzały w jej umysł niczym obuchem. Aż pewnego dnia zdecydowała się wejść.
Zrobiła to, ponieważ jej syn zamierzał przyjąć Pierwszą Komunię i żałowała, że miałaby to być jego ostatnia komunia, ponieważ ona i jej mąż nigdy nie chodzili na Mszę Świętą.
Ponieważ nie spotkała księdza, wzięła książkę, która znajdowała się w kaplicy. Ni nie mogła się od niej oderwać, bo tak ją zachwyciła: "Rozmowy z Bogiem" Francisco Fernándeza Carvajala. Rzeczywistość, która tam była opisana, wydawała jej się tak piękna, że nie mogła uwierzyć, że to prawda. Zaczęła przychodzić wcześniej na uniwersytet, żeby czytać i wracała do czytania, gdy tylko kończyła zajęcia. Podczas gdy nadal nie spotykała księdza...
Znalazła również kartkę z opisem przykazań kościelnych. "Uczestniczyć w całej Mszy w każdą niedzielę" -W każdą niedzielę? Z tyloma rzeczami, które są do zrobienia, to szaleństwo... "Spowiadać się przynajmniej raz w roku"" -Proszę? kto Kto to robi?! To za wiele... "Pomagać Kościołowi w jego potrzebach" -Tak, z tym wszystkim, co mają! Niech sprzedają Watykan. I pomyślała, że te przykazania będą musiały się w pewnym momencie zmienić.
W końcu pojawił się ksiądz. Powiedziała mu, że chce przyjąć bierzmowanie i że kojarzy, że najpierw powinna się wyspowiadać. Kapłan dał jej rozważania do rachunku sumienia. Przygotowywała się. Skąd mogła wiedzieć, że to wszystko było grzechem?! Wyspowiadała się, mówiąc: Popełniłam wszystkie grzechy. Z wyjątkiem zabijania, można mi przypisać po jednym z każdej kategorii.
Ksiądz ten przez kilka miesięcy udzielał jej katechezy i została bierzmowana w maju 2002 roku. To był wzniosły moment. Rozumiem, że nie musisz nic czuć, kiedy masz się bierzmować, ale w moim przypadku miałam dość szczególne doświadczenie. W momencie, gdy biskup namaścił mnie olejem, poczułam bardzo silny nacisk, tak, że nie mogłam się ruszyć. Płakałam z emocji, nie wiem dlaczego. Mój mąż, który był niemal jeszcze dalej od wiary, niż ja, był moim świadkiem. Potem dowiedziałam się, że świadek powinien być osobą, która będzie Ci towarzyszyć duchowo. Ale cóż, on tam był, położył rękę na moim ramieniu i wszystko było super.
Po bierzmowaniu zaczęła chodzić na Mszę Świętą, ale po pewnym czasie przestała. Po komunii syna znów próbowała chodzić, ale nic jej z tego nie wyszło. Nie rozumiała znaczenia liturgii ani słów kapłana. Wszystko wydawało jej się monotonne, uważała to za nieatrakcyjne.
SŁODKI BŁĘKIT ADRIATYKU
Afryka zawsze miała bardzo dobre relacje z rodziną, zwłaszcza z ojcem, który był bardzo wierzący. Chociaż mieli odmienny stosunek do wiary, to nie było to coś, co ich dzieliło - wręcz przeciwnie. Wiele razy mówili o śmierci, o czymś, czego zawsze bardzo się bała.
Jej ojciec powiedział jej, że martwi się tylko o to, jak bardzo się musi rozchorować, żeby umrzeć, ale to, co go czekało później, było dla niego bardzo jasne. Jak możesz to wiedzieć? Ale on modlił się przez wiele lat o dobrą śmierć i poprosił Pana, by piętnaście dni wcześniej posłał mu jakiś znak, żeby mógł się przygotować. Tato, proszę, na co czekasz, że Matka Boża Ci się ukaże, że dotrze do Ciebie niebiański telegram? - wyśmiewała się. "Proszę o to od wielu lat i wiem, że Pan i Najświętsza Dziewica udzielą mi tej łaski" - odpowiadał. Biedactwo, kiedy zda sobie sprawę, że umiera i nikt go nie ostrzegł...
Tego lata, w którym zmarł, otrzymał wcześniej znak. Nie wiem, czy to było dokładnie 15 dni, czy nie, bo nie przyszło mi to wtedy do głowy. Jej ojciec miał dobrą śmierć, taką jak chciał, i miał czas, aby przyjąć Namaszczenie Chorych. Było jasne, że to nie może być przypadek.
Rok później Afryka nadal przeżywała ogromny smutek, miała straszliwą depresję, ale musiała dalej pracować. Czasami nawet musiała się nagle zatrzymać i pójść do łazienki, żeby płakać. Poszła do lekarza i po raz pierwszy w życiu musiała sięgnąć po leki przeciwlękowe i nasenne. Aż pewnego dnia nie mogła już dłużej i wykrzyczała Panu Bogu: "Panie, pomóż mi! Potrzebuję, żebyś mnie wyleczył z tego bólu! Muszę być w stanie iść dalej".
CIEPŁO ZACHODU SŁOŃCA W BASENIE MORZA ŚRÓDZIEMNEGO
W tym czasie pracowała jako sprzedawca w sprawach inwestycyjnych i miała swoich klientów, których obsługiwała w ich domach. Pewnego dnia jakaś kobieta zadzwoniła do niej z prośbą o pomoc. Gdzie się spotkamy? "Pracuję jako organistka w kościele w takim a takim miejscu, możemy spotkać się po Mszy Świętej o 12." To była niedziela, dzień Zesłania Ducha Świętego.
Przybyła na spotkanie na czas i zdecydowała się wejść, usiąść obok miejsca dla organistki i czekać na nią, obok ołtarza, w pierwszej ławce. Coś się stało podczas homilii.Ksiądz zaczął mówić w sposób, który mnie zszokował. To było tak, jakby przesłanie było dla mnie: mówiło o życiu po śmierci, że to życie jest jak zmiana domu, że jesteśmy wieczni, że jesteśmy tu tylko przejściowo, że będziemy z tymi, których kochamy, że poznamy Jezusa... Mój smutek stopniowo przechodził, aby ustąpić nadziei.
Była tak zdumiona, że kiedy Msza się skończyła, nie mogła zareagować. Organistka opowiadała jej o swoich problemach, ale słyszała ją jakby z oddali. Wyszła stamtąd całkowicie zmieniona, ale nikomu nic nie powiedziała. W następną niedzielę poczuła wielką potrzebę powrotu. I kolejny raz, kolejny raz. ale wciąż się z tym ukrywała.
Pewnego dnia ksiądz wyjaśnił, że nie idzie się na Mszę Świętą, żeby coś wypełniać, ale z miłości do Boga. "Czy mógłbyś być przez cały tydzień, nie widząc ukochanej osoby? Tak właśnie dzieje się z Bogiem."
W tym czasie zawoziła swoje dzieci do szkoły i grupka zaprzyjaźnionych matek szła następnie razem na śniadanie. Afryka zaczęła w niektóre dni chodzić na Mszę Świętą o tej porze... ale wstydziła się do tego przyznać. Jednego dnia powiedziała im, że idzie do fryzjera, który otwiera bardzo wcześnie. Kolejnego razu, że musi załatwić sprawę w sklepie, który był bardzo daleko stąd. Aż pewnego dnia nie mogła już dłużej. Na pytanie: "Można wiedzieć, dokąd idziesz codziennie po szkole?" - opowiedziała: Na Mszę, idę na Mszę, bo jej potrzebuję! "Co ty mówisz? Przecież jest czwartek!".
Następny cios też przyszedł podczas homilii. "Aby móc poznać Boga i rozmawiać o Nim z ludźmi, trzeba studiować historię Zbawienia, poznać znaczenie liturgii... dlatego tutaj, w parafii, mamy zajęcia teologiczne. Są bezpłatne, nie musisz zdawać egzaminu i możesz przyjść, kiedy tylko chcesz, bez zapisywania się".
Z całym swoim zapałem, szukała opiekunki do dziecka na piątkowe popołudnia i kupiła notatnik w chińskim sklepie, aby kontynuować swoją karierę uniwersytecką jako zaawansowany student. Na pierwszej lekcji nie rozumiała niczego i zdecydowała się nie wracać, ale tuż przed wyjściem, dziewczyna, która siedziała obok niej, w podobnym wieku co ona, zaproponowała jej prywatne lekcje.Za darmo? Chociaż się nie znamy? "To tak się poznamy". Przez trzy miesiące uczyła się indywidualnie, trochę każdego dnia po Mszy Świętej, a gdy była gotowa, przyłączyła się do reszty grupy, do której do dzisiaj przychodzi.
To był ostateczny powrót Afryki. Jej mąż, któremu w końcu opowiedziała o swoim nawróceniu, przez pewien czas się śmiał. Ale potem zaczął jej towarzyszyć w niedziele. Wszystkim, ponieważ szli we czwórkę. Na początku czekał na nich w barze, a później, stopniowo zaczął wchodzić do środka.To samo stało się z nim, co ze mną, choć trwało to dłużej.
Myślałam, że byłam szczęśliwa, a teraz zdałam sobie sprawę, że brakowało mi tego, co jest tak ważne: Boga. Od życia plecami do Boga do życia z twarzą skierowaną ku Niemu życie zmienia się zupełnie, obraca się o 180 stopni.
Bóg mówi bardzo cicho. Mnie wzywał przez 20 lat, podczas gdy mówiłam Mu, że nie, gdyż wiedziałam, że jeśli pozwolę Mu wejść, to zrewolucjonizuje mi życie, ale warto było.
Afryka pamięta, że czasami, dawno temu, czuła żal z powodu utraty wiary i słyszała wewnątrz głos, który mówił jej: "poproś o nią!". I o nią poprosiła. Gdy prosisz o wiarę, Bóg Ci ją da. Właśnie tak, za darmo.
JOSÉ
"Wierzę, że mój wewnętrzny proces jest cudem. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, nie rozumiem tego inaczej"
"Czy chcesz, żebym opowiedział ci o mojej reinwencji?" José jest artystą i jest to widoczne w dekoracji jego studia, w jego pracy, w jego sposobie mówienia i konfrontowania tematów. Bez obawy przed podejmowaniem radykalnych opinii. "Wierzę, że mój wewnętrzny proces jest cudem. Z tym wszystkim, co się zdarzyło, nie rozumiem tego inaczej".
Opowiada, jak uczył się w szkole religijnej, w której ludzie modlili się, byli wierzący. Stanowiła ona bezpieczne miejsce.
A potem przyszło traumatyczne wydarzenie, które wypędziło go z raju dzieciństwa. "Moja matka zmarła, gdy miałem 15 lat i pozostałem wtedy z wieloma pytaniami bez odpowiedzi. Utrata mojej matki tak szybko było czymś, co naznaczyło życie mojej rodziny. To był początek końca."
José odwrócił się od Boga: "Obwiniałem Go za tę stratę i nienawidziłem Go. Nie było dla Niego miejsca w moim życiu. Na pewno nie miałem zamiaru Mu go dać. Z biegiem lat nienawiść ustąpiła i przerodziła się w obojętność".
"Z biegiem lat nienawiść ustąpiła i przerodziła się w obojętność"
"Udałem się na studia artystyczne, bo chciałem zostać malarzem, ale gdy tylko je skończyłem, zaproponowano mi pracę w ważnej firmie meblowej. Przyjąłem ją i zacząłem się rozwijać zawodowo. Praca pochłonęła wszystko. Dotarłem na szczyt firmy. Podobało mi się tam. To była dobra robota, ceniono mnie tam i dużo zarabiałem. Nie mogłem prosić o więcej".
A jednak... José był nieszczęśliwy i w pewnym momencie dotknął go kryzys zawodowy, który ukrywał kryzys osobisty.
"Byłem tak obojętny na wszelkie duchowe potrzeby, byłem tak pusty przez wiele lat, że pierwszą rzeczą, którą zauważyłem, nie był kryzys osobisty, ale kryzys zawodowy. Przez 28 lat pracowałem jak muł, zadowolony, utrzymując moją rodzinę, ale bez rozwijania mojego powołania. Poszedłem na studia artystyczne, bo chciałem być malarzem. A moja praca uniemożliwiła mi to. Miałem 50 lat i zastanawiałem się, co robię ze swoim życiem".
José przyznaje, że ten zawodowy niepokój ukrywał coś głębszego. W głębi duszy nie był zadowolony ze swojego życia. Postanowił zaryzykować i podjąć radykalną decyzję: "Odszedłem z pracy. To był trudny etap, bo moja rodzina tego nie rozumiała. Uważali, że to nieodpowiedzialne. W domu panowała napięta atmosfera, bo nie mogłem dostać pracy. Zostawiłem dobrą pracę, a teraz byłem bezrobotny".
Jego mała 8-letnia córka, zdała sobie sprawę z powagi sytuacji i pewnego wieczoru podeszła do ojca z tym, co zrozumiał jako przepis na wydostanie się z tego ślepego zaułka: "Dała mi zdjęcie świętego Josemaríi i powiedziała mi: módl się o pomoc". Była to nowenna o pracę za wstawiennictwem świętego. "Co dziwne, tej samej nocy pomodliłem się. I modliłem się z wiarą, chociaż nie miałem wiary. Byłem tak zdesperowany, że moje życie się wali, że chwyciłem ten papier jak ostatnią deskę ratunku."
Siedem dni później, zanim skończył nowennę, do José zadzwonił kapelan szkoły swojego najstarszego syna. "Jakiś czas temu przedstawiłem mu projekt nauczania dzieci poprzez sztukę. Powiedział mi, że są tym zainteresowani. Otworzyły się bardzo ważne drzwi w moim życiu. Było to to, o co prosiłem św. Josemaríę: znaleźć pracę, w której będę mógł rozwijać swoje powołanie oraz pomagać innym".
Po tych drzwiach, zaczęły się otwierać kolejne. "Nagle, cała ta obojętność, ta pustka, którą w sobie nosiłem, przerodziła się w niepokój. I zacząłem zadawać sobie pytania, chciałem wiedzieć o życiu Jezusa, o Mszy Świętej, zacząłem czytać Ewangelię. Chciałem poznać życie tego świętego, który mi pomógł, i Wielki Tydzień spędziłem, oglądając filmy ze świętym Josemarią. Byłem jak dziecko. I wewnętrznie się przemieniałem. Teraz jestem szczęśliwszy. Jestem szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy. I poprawia to moje relacje z rodziną. Odkrywam nowy sens pracy. Kiedyś też dobrze pracowałem, ale teraz nie robię tego, żeby zarobić pieniądze. Robię to dla innych i dla Boga, nie poprzestając na tym, co już zrobiłem, lecz starając się robić to jeszcze lepiej, gdyż stale jest miejsce na poprawę."
José nie wątpi, że jego powrót do Itaki jest cudem: "Byłem w piekle obojętności, gdy nagle ktoś wziął mnie za rękę i poprowadził do domu. A kiedy Bóg weźmie cię za rękę, już Go nie puszczasz, chyba, że jesteś bardzo głupi. Nie chcesz wracać do tego, co było przedtem."
Chcesz zostać na Itace na zawsze.
ÁNGEL
"Byłem sam. Opuszczony. Z ogromnym smutkiem i pustką wewnętrzną szukałem schronienia w narkotykach, nie wiedząc, że schronię się w samym piekle."
Jeśli istnieje syn Itaki, w którym można rozpoznać biografię Odyseusza, to jest to Angel. Angel ma 54 lata, które pełne były przygód i nieszczęść. Urodził się w 1964 roku w Puente de Vallecas. Jego rodzice wychowywali go i jego braci w wierze katolickiej i troszcząc się o ich rozwój. Angel zaczął pracować bardzo wcześnie, w wieku 14 lat. I od tego czasu stale pracował i piął się w górę, aż do stanowiska w La perdiz de Somontes, słynnej restauracji położonej bardzo blisko pałacu Zarzuela.
W wieku 17 lat zakochuje się w Petri i po długim okresie narzeczeństwa biorą ślub w 1991 roku. Wkrótce przychodzi na świat ich wspaniała córka: Maria Jesús.
W RAMIONACH KALIPSO
Wydawało się to bajką, ale już od dawna to wszystko zaczynało pękać. Najpierw jego brat Jezus wpadł w narkotyki. Dał się dopaść tej bestii, która szalała w Madrycie lat 80-tych, niszcząc życie wielu ludzi. Jezus zostaje zabity przez toksyczną substancję słodzącą, w wieku 22 lat.
To był początek serii nieszczęść.
Depresja spowodowana śmiercią młodszego brata, pierwsze kontakty z narkotykami, trudności ekonomiczne i problemy osobiste, których Angel woli nie ujawniać publicznie, niszczą jego małżeństwo.
Od tego momentu stacza się szybko w dół.Byłem sam. Opuszczony. Z ogromnym smutkiem i pustką wewnętrzną szukałem schronienia w narkotykach, nie wiedząc, że schronię się w samym piekle. Nikt tego nie zrozumie, dopóki tego nie doświadczy, ale narkotyki to piekło. To bycie martwym, myśląc, że żyjesz. Twoje ciało się gotuje. Diabeł jest w tobie. I ewidentnie Bóg nie miał miejsca w moim życiu.
Angel, niczym Odyseusz, po kilku latach życia w Itace, zostaje uwięziony w ramionach nimfy Kalipso. Oszukańcza i podstępna nimfa, która pochłania jego życie.
Dobiła mnie śmierć mojej matki. Ona stanowiła wszystko, co miałem. Jedyna, która mimo wszystko nadal mnie kochała. Mój port. I to ona odeszła, na zawsze. To tu definitywnie zerwałem z Bogiem. "Jak możesz być taki zły" - powiedziałem do Boga. Poza tym, część mojej rodziny obwiniała mnie za zabicie mojej matki przez moje postępowanie. Do tego stopnia, że w to uwierzyłem.
Angel, wygnany ze swojego otoczenia, usunięty z własnego domu i zatruty narkotykami, kontynuuje swoją fatalną podróż, walcząc z zewnętrznymi i wewnętrznymi demonami.
Próbowałem powstać i znowu upadałem. Zacząłem leczenie detoksykacyjne i dostałem pracę na poczcie. Wyglądało na to, że wreszcie zaczęły wiać pomyślne wiatry, kiedy trafiłem do więzienia, by odbyć stary wyrok za oszustwo.
I znowu przepaść.
"Wyglądało na to, że wreszcie zaczęły wiać pomyślne wiatry, kiedy trafiłem do więzienia, by odbyć stary wyrok za oszustwo. I znowu przepaść."
ŚWIATŁA NA HORYZONCIE
A jednak, za kratami, Angel nieśmiało rozpoczyna powrót do wiary. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale pomimo całej goryczy i tego, że byłem bardzo daleko od jakichkolwiek praktyk religijnych, zacząłem odczuwać, że Bóg jest blisko mnie. Czasami chodziłem do kaplicy i rozmawiałem z Bogiem. Czułem jego obecność.
Kiedy wyszedł z więzienia, trafił na ulicę. Robił, co w jego mocy, by przeżyć. To był bardzo ciężki czas. Żył w psychozie strachu, upokorzenia i samotności. Jestem radykalnie sam. I boję się. Na ulicy nie ma szacunku. Jednego dnia zostajesz obrabowany, innego Cię obrażają, a trzeciego ktoś Cię atakuje. Nie sypiasz, a stres doprowadza Cię niemal do szaleństwa.
W każdym razie, Angel, jak Odyseusz, nie poddaje się. Nadal walczy, by dostać się ląd. Ponieważ całe życie spędził w Vallecas, sąsiedzi, a także policja znają go i pomagają mu, jak tylko mogą. Zaczyna chodzić do Caritas. Zajmuje się też sprzedażą uliczną, aby zarobić trochę pieniędzy i coraz częściej chodzi do kościoła San Ramón Nonato. Do swojej parafii. Czasami, by tam przenocować, czasami, by prosić, i zawsze, by się modlić.
Angel nadal walczy z rozpaczą resztkami sił... Czasami chce umrzeć i stara się o to... Innym razem docierają jednak do niego znaki z nieba, które skłaniają go do dalszej żeglugi, bez względu na to, jak silne są morskie prądy.
TELEMACH ROZPOZNAJE ODYSEUSZA
Jeden z tych znaków odsyła nas bezpośrednio do historii Homera, która w jednej z najbardziej poruszających stron Odysei opowiada o spotkaniu Odyseusza z synem Telemachem, po 20 latach od jego odejścia.
Angel odnalazł również swoją córkę, prawie dwie dekady później. Nie widział Marii Jesus, odkąd była małą zaledwie roczną dziewczynką. To było tutaj, obok parafii, mówi Angel, który na samo wspomnienie nadal drży z przejęcia. Stała na przystanku autobusowym i paliła. Podszedłem do niej, żeby poprosić o papierosa. "Zaczekaj", powiedziała, grzebiąc w torbie. Kiedy podnieśliśmy wzrok, zaniemieliśmy z wrażenia. To było niesamowite. Powiedziała mi: "Jesteś Angel?" Odpowiedziałem: "Tak. A ty jesteś Maria Jesus, moja córka". Nie widzieliśmy się od 18 lat. Powiedziano jej, że umarłem. Ale rozpoznaliśmy się nawzajem. Obejmowaliśmy się przez pół godziny, płacząc. Od tego czasu wie, że jej ojciec jest tu, kiedykolwiek by go potrzebowała.
Bóg, z brzegu Itaki, dawał znaki dymne. Koniec podróży był bliski.
Ale był jeszcze ostatni odcinek i kilka bitew z cyklopami do pokonania i śpiew syren do zignorowania.
JESTEM W DOMU
W tych momentach ulicy, wzlotów i upadków oraz wizyt w kościele, znajduje siostrę Sarę, która, jakby chodziło o nereidę Leukoteę (a siostra Sara wybacza porównanie), oferuje mu coś więcej niż tylko koc. Oferuje mu schronienie w rezydencji Nazaretu, miejscu dla bezdomnych bardzo blisko parafii San Ramón Nonato.
Są to ostatnie starcia przed postawieniem stopy na wybrzeżu.Moje życie zaczyna się zmieniać. Czuję się mile widziany. Ponieważ nie mam pracy, jestem zobowiązany do pomocy w rezydencji, w stołówce socjalnej i w parafii. I zaczynam pracować, brać na siebie różne obowiązki. Pomagam tak bardzo, jak tylko mogę i zaczynam odzyskiwać poczucie własnej wartości. Mój dzień jest pełen zadań, opiekuję się innymi. Zaczynam rozwijać pewne umiejętności, których nauczyła mnie matka: porządku i organizacji. Czuję się silniejszy i silniejszy, przestaję zażywać narkotyki i zaczynam być panem samego siebie.
Pewnej nocy, siedząc na łóżku, Angel widzi wyciętą dzwonnicę kościelną.Nie wiem, jak to wyjaśnić, ale słyszałem wewnętrzny głos, który mówił do mnie: Odwagi Angel, idź tak dalej, dobrze sobie radzisz. I rozpłakałem się. Nie spałem całą noc.
Dla Angela te słowa, które poczuł w swoim sercu, były zdecydowanym pchnięciem ku dobremu. On, który przez całe życie słuchał tylko wyrzutów, czuje się zachęcony, kochany, rozgrzeszony, uzdrowiony.
Z nieskończonym wysiłkiem, ale także - jak sam przyznaje - z nieustanną pomocą Boga, udało mu się dotrzeć do Itaki. Do jego domu.
Teraz pracuje w Parku Retiro, na straganie z napojami i poświęca swój wolny czas, pomagając w parafii. Ja, który byłem tak daleko, tak oddzielony od Boga, zamieszkując piekło, teraz nie mogę żyć bez Niego. Po tak bolesnym i wyczerpującym życiu wróciłem do domu. Do mojego domu.
MARÍA
"Nigdy nie myślałam, że moja pustka może mieć coś wspólnego z brakiem wiary - było to po prostu poczucie niezadowolenia"
María wróciła do Itaki, gdy miała 47 lat. Była poza wyspą przez 32 lata. Zawsze wierzyła w Boga, ale radość, którą odczuwała, gdy była dzieckiem i brała udział we Mszy Świętej, zniknęła.
W wieku 15 lat przestała chodzić do kościoła, przestała się spowiadać i przyjmować Komunię świętą. Nadal miała wiarę, ale było to słabe przeświadczenie, tak, że równie dobrze mogłaby być przekonana do czegoś przeciwnego.
Myślę, że odeszłam, ponieważ przestałam się modlić. I przestałam się modlić, ponieważ nie spełniało się nic z tego, o co prosiłam. Stopniowo traciłam swoją relację z Bogiem i zapomniałam o mojej wierze i pobożności, którą miałam jako dziecko.
Życie toczyło się dalej i María mogłaby dziękować temu odległemu Bogu za to, co jej dawał. Miałam pracę, rodzinę, przyjaciół, chodziłam do kina, uprawiałam sport, nie miałam żadnych szczególnych problemów, a jednak czułam się pusta i nie wiedziałam dlaczego. Nigdy nie myślałam, że to pustka duchowa. Pamiętam, że kiedy w niedziele chodziłam do babci, mówiła mi: "Idź na Mszę". Nie słuchałam jej i nigdy nie myślałam, że moja pustka może mieć coś wspólnego z brakiem wiary - było to po prostu poczucie niezadowolenia.
María jest impulsywną kobietą o wielkim sercu, a jej drogę powrotną naznaczył silny przypływ łaski i przyjaciel Argentyńczyk.
Trzy lata temu, w moje urodziny, nagle poczułam, że mam chęć iść na Mszę. I poszłam. Podczas gdy minęło kilkadziesiąt lat, od kiedy ostatni raz byłam w kościele. Dwa dni później zachciało mi się wrócić. Potem czwartek, wtorek, niedziela. Po 2 miesiącach codziennie chodziłam na Mszę Świętą. Potem zachciało mi się poczytać Biblię i pomodlić się na różańcu, ale ponieważ nigdy nie modliliśmy się w moim domu, nie miałam pojęcia, jak to zrobić, i musiałam szukać tego na Youtube.
"Przestałam się modlić, ponieważ nie spełniało się nic z tego, o co prosiłam"
Jej nagłe ataki pobożności sprawiły, że María zaczęła myśleć, że dzieje się z nią coś dziwnego: to nie było normalne. Wokół niej nie było nikogo szczególnie religijnego, przypominała sobie jedynie Argentyńczyka Eduardo - przyjaciela. Nigdy nie rozmawialiśmy o sprawach duchowych, ale wiedziałam, że jest chrześcijaninem i opowiedziałam mu, co się ze mną dzieje. Był bardzo szczęśliwy i powiedział mi coś zaskakującego: od dwóch miesięcy modlił się za mnie i ofiarowywał Mszę Świętą w intencji, bym odnalazła Boga.
María jest świadoma, że Eduardo był czymś w rodzaju Aeolusa, boga wiatru, który w Odysei popycha Odyseusza do Itaki. Choć logicznie rzecz biorąc, bardziej niż Eduardo, to siła modlitwy była przyczyną jej nawrócenia. I to właśnie u niej, podczas gdy odwróciła się od Boga, bo myślała, że modlitwa jest bezużyteczna. Teraz jestem przekonana o potędze modlitwy. Eduardo przemodlił wiele godzin nic mi nie mówiąc. A Bóg słucha, zawsze słucha naszych modlitw i poruszył moje serce. To zaskakujące. Gdybyśmy wiedzieli, jak wiele dobrego czynimy drugiej osobie, modląc się za nią.
Jak pozostałe postaci Itaki, María jest szczęśliwa, że wróciła. Po życiu, jest to największy dar, jaki kiedykolwiek otrzymałam. Najlepsza rzecz, jaka mi się przytrafiła. Teraz rozumiem, że pustka, którą czułam, może być wypełniona tylko przez Boga. Jestem szczęśliwa i pełna pokoju. Odzyskałam to zapomniane uczucie, które miałam przedtem jako dziecko. Dlatego teraz, od czasu mojego nawrócenia, zawsze mówię "tak" Bogu. We wszystkim. Pokazał mi, że jego plany są lepsze niż moje. Moje życie bardzo się zmieniło na lepsze.
Osoby z mojego otoczenia również zauważyły zmianę: widzą mnie szczęśliwszą, spełnioną, staram się też bardziej troszczyć o innych, zapominając o sobie. Codziennie modlę się do Matki Teresy, abym potrafiła czynić dzieła miłosierdzia wobec innych, podobnie jak ona, pomagając osobom wokół mnie.
I kończy z przekonaniem, odnosząc się do przypowieści, którą żyje tak, jakby Jezus Chrystus opowiedział dla niej.Wróciłam do domu i czasami myślę, jak mogłam być tak zagubiona przez te wszystkie lata! Czuję się jak syn marnotrawny, we wspaniały sposób przyjęty przez swojego ojca, który zwraca się do niego: "Zawsze tu byłem, czekałem na ciebie, chociaż mnie nie widziałeś".
MANUEL
"Będąc lekarzem, uważałem się za naukowca. Czytałem, co mi wpadło w ręce, i byłem pod silnym wpływem pozytywizmu"
Rodzinny rozłam miał miejsce w 2002 roku. Do tego czasu jego relacja z ojcem była bardzo dobra. Mimo, iż Manuela wysłano do szkoły jezuickiej, kiedy miał 9 lat, i od tego czasu już nie mieszkał ze swoją rodziną, oprócz świąt: dzieliła nas odległość, ale relacje rodzinne w czasie, który spędzaliśmy razem, było bardzo dobre.
Nadszedł huragan, który trwał tylko chwilę, a kiedy się skończył, nikt już o nim nie pamiętał, mimo iż był intensywny.Mój ojciec nie pamiętał mi tego. Nie zdenerwował się na mnie się z tego powodu i nasze relacje się nie pogorszyły.
Wszystko zaczęło się w dniu, w którym Manuel-senior zaprosił wszystkich osobiście -, ponieważ chciał przekazać tę wiadomość twarzą w twarz i udał się do Madrytu, aby to zrobić - do Rzymu, aby uczestniczyć w kanonizacji Josemaríi Escrivy. Zaprosił Manuela, jego żonę i trójkę dzieci, z radością sponsorując wszystkim tę podróż. Powód wydawał się dla jego syna niewiarygodny: to rak rąk, z powodu którego jego ojciec cierpiał przez wiele lat, a który nagle zniknął z dnia na dzień został uznany przez Kościół jako cud kanonizacyjny założyciela Opus Dei. Tego mu brakowało!
"Mój ojciec nie pamiętał mi tego. Nie zdenerwował się na mnie z tego powodu i nasze relacje się nie pogorszyły."
CUD JEST W TWOICH RĘKACH
To wszystko wydarzyło się dawno temu, na początku lat 90. Manuel-senior był lekarzem, podobnie jak jego syn, i przez lata rozwinęło się u niego zapalenie skóry na rękach. Była to dość powszechna choroba wśród ówczesnych traumatologów, którzy przez lata pracowali bez ochrony z promieniami rentgenowskimi i polegało ono na dysplazji skóry, czyli czymś przedrakowym.
Znałem dobrze ręce mojego ojca, były godne współczucia. Miał jakieś czarne plamy, niektóre mocno przywierały do skóry, wyglądały bardzo brzydko... Martwił się, bo bardzo mu przeszkadzały. Stracił sprawność ruchową oraz czucie. Dla traumatologa oznaczało to uniemożliwienie dalszego wykonywania pracy, co w końcu nastąpiło.
Ten epizod wydarzył się bez najmniejszej uwagi ze strony syna, ponieważ był wtedy w Madrycie, jako lekarz rezydent. Od czasu do czasu [ojciec] pokazywał mi je i mówił: "Spójrz, myślę, że to już jest rak naskórka. On już się infiltruje". Ale nie wydawało mi się to tak poważne.Później Manuel-senior powiedział mu, że prawdopodobnie będzie musiał amputować palec, co przydarzyło się jego kolegom w tej samej sytuacji. Ja tylko żartobliwie odpowiedziałem mu: "Sam sobie, nie?". Nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.
Pewnego dnia, ktoś dał choremu obrazek z modlitwą do wówczas błogosławionego Josemaríi Escrivy de Balaguer i, co niesamowite, zadziałała. Później opowiedziano mi historię o tym obrazku z modlitwą, nie widziałem tego, gdy się to zdarzyło.
Po powrocie z kongresu w Wiedniu ojciec odwiedził syna i powiedział, że wyzdrowiały jego ręce. Zmieniły radykalnie swój wygląd: można było rozpoznać, gdzie były plamy, ale nie było już czarnej, twardej, przylegającej skóry. Pozostała cienka, delikatna, zaczerwieniona skóra jak u małego dziecka. Manuel-junior, podobnie jak wcześniej ignorował chorobę ojca, również do tych uzdrowionych rąk nie przywiązał żadnej wagi.
Od tego czasu uzdrawianie zaczęto dogłębnie studiować i po wielu latach zakończyło się uznaniem jako cud, który służył Kościołowi do kanonizacji błogosławionego. W tym czasie mój ojciec kilkakrotnie podróżował do Rzymu, zrobiono mu wiele badań, podczas gdy dla mnie było tak, jakby tych rzeczy nie było. Nie zwracałem uwagi, nie robiło to na mnie żadnego wrażenia, nie wierzyłem w nic i oczywiście nie uznawałem tego za cud.
Jego żona pamięta z tego czasu telefony, stałe wiadomości: "byliście w gazecie", "w wiadomościach", nagłówki "lekarz, który zapewnił świętość Escrivá de Balaguer".
Na początku wydawało jej się, że powinni pojechać do Rzymu. Są parą z Manuelem od 14 roku życia i choć cud sam w sobie nie miał dla niej znaczenia, uznała to za ważne, aby zrobić to dla swoich teściów, którzy byli niczym jej rodzice.
Ale Manuel powiedział, że nie zamierzają uczestniczyć w uroczystościach. Kiedy mój ojciec nieco nalegał, bardzo się zdenerwowałem. Trzasnąłem drzwiami. Poprosił mnie, żebym przynajmniej pozwolił pojechać dzieciom i mojej żonie, ale powiedziałam mu, że nie zgadzam się na ich wyjazd i już więcej nie nalegał. Pojechał do Rzymu z całą rodziną, moimi trzema braćmi i ich rodzinami. Wszyscy oprócz mnie. Był to moment, gdy Manuel uważał, że wyjazd do Rzymu byłby niespójny z jego ateizmem.
SPÓJNOŚĆ ATEISTY
Jego szczególna wojna w Troi, która zdystansowała go od Boga i Kościoła, rozpoczęła się w wieku 14 lat, kiedy to bez żadnego większego powodu przestał uczęszczać na Mszę Świętą. Od tego momentu reszta potoczyła się szybko, aż nadszedł moment, kiedy uznał się za ateistę.
Będąc lekarzem, uważałem się za naukowca. Czytałem, co mi wpadło w ręce, i byłem pod silnym wpływem pozytywizmu. Dla niego nauka była narzędziem, które miało zbawić ludzkość, a Bóg nie był do niczego potrzebny, chociaż w rzeczywistości zachował w swoim sercu typowe chrześcijańskie wartości moralne. Nie to, żebym był złym człowiekiem, po prostu wierzyłem, że można zbudować wspaniały świat bez Boga: bez wojen, gdzie ludzie byliby solidarni. Myślałem, że Kościół jest zgubny, a także, że nie da się pogodzić wiary i nauki.
Pod koniec lat 90., dzięki Internetowi, Manuel jeszcze bardziej pogłębił i demonstrował swoją ateistyczną postawę: poświęciłem się interwencji na forach religijnych, które były jak prymitywna wersja Facebooka - tylko po to, żeby się rozerwać. Lubowałem się w wypisywaniu rzeczy przeciw Bogu i przeciw Kościołowi i miałem wielu obserwatorów, ludzi, którym bardzo się podobało to, co tam pisałem. Byli również inni, z którymi dyskutowałem i lubiłem, gdy w końcu przyznawali mi rację.
JUŻ NIE MYŚLĘ TAK JAK PRZEDTEM
Dwa lata po wydarzeniach związanych z kanonizacją u jego ojca zdiagnozowano poważną chorobę krwi, mielodysplazję.Dla mnie, mój ojciec stanowił solidny punkt oparcia, był ważną osobą w moim życiu. Wiedziałem, że z taką diagnozą średnia długość życia wynosi dwa lata. To były straszne wieści i źródło cierpienia.
Manuel-senior zaczął co tydzień leczyć się w każdy poniedziałek w szpitalu, w którym pracował jego syn. Przyjechał z żoną z Badajoz do Madrytu w niedziele i zostawali z nim aż do następnego dnia. Jak zawsze, w każdą niedzielę rodzice Manuela chodzili na Mszę Świętą. Najpierw chodzili sami, ale zaczęliśmy się martwić, że mogą się źle poczuć albo coś im się stanie, bo moja matka była prawie niewidząca. Manuel i jego żona zaczęli im towarzyszyć i - chociaż mogli pozostać na zewnątrz i czekać - wchodzili do Kościoła (z całym szacunkiem: jeśli ludzie wstawali, oni również, ale Manuel nie klękał).
Po kilku miesiącach chodzenia i patrzenia, jak cielę na malowane wrota, pewnego dnia Manuel zaczął słuchać, co mówił ksiądz i spodobało mu się to. Ten gość ma dobrą metodę, ponieważ najpierw czyta Ewangelię, a potem ją wyjaśnia. W kolejną niedzielę zaczął myśleć, że to, co zostało powiedziane, jest interesujące i można to zastosować. Były to życiowe rady. Właściwie nie wiedziałem, dlaczego, ale często wchodziłem na Mszę Świętą przygnębiony stanem zdrowia ojca i wychodziłem pocieszony. Było to dość dziwne.
Zaczął się zgadzać z tym, co słyszał na Mszy Świętej do tego stopnia, że nabrał pewnego poczucia przynależności.Zacząłem sobie przypominać, że ja również byłem chrześcijaninem: ja również jestem ochrzczony, moja kultura jest chrześcijańska. Potem nadszedł moment, kiedy zrozumiałem, że jestem głupcem, siedząc tak i nic nie robiąc. I zdecydował, że teraz spójny będzie powrót do praktykowania, spowiedź i przyjmowanie Komunii.
Minęły 4 lata, odkąd zaczął chodzić na Mszę św. z rodzicami.
Pierwszym krokiem było powiedzenie o tym żonie, która również nie praktykowała, chociaż nigdy nie deklarowała się jako ateistka, ani nie była przeciwna Kościołowi.Chodziliśmy razem na Mszę Świętą od lat, ale nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Wstydziłem się, ale okazało się, że myślała dokładnie to samo i też nie wiedziała, jak mi to powiedzieć.
Następnie musiał znaleźć kogoś zaufanego, by się wyspowiadać. Manuel przypomniał sobie o swojej szkole oraz o ojcu prefekcie z dawnych lat. Był to kapłan, który znał imiona wszystkich uczniów, ich rodzeństwa, rodziców i który dzięki swojej trosce był w stanie zapytać o każdego z nich po latach. Odnaleźli go w domu jezuitów w Madrycie: oczywiście ich pamiętał i był bardzo zadowolony z tego, co się im zdarzyło.Oboje wyspowiadaliśmy się u niego i było to łatwe, ponieważ nam w tym bardzo pomógł. Ja jedynie przypomniałem sobie, że powinniśmy zrobić jakiś rachunek sumienia, ale niewiele więcej. Poczułem bardzo głęboką radość, odmienną od płytkiej ekscytacji.
Ksiądz naznaczył im jako pokutę uczestnictwo we Mszy Świętej i przyjęcie Komunii Świętej następnego dnia, czyli w Środę Popielcową. Manuela przeszły dreszcze, gdy, wypełniając pokutę, gdy po tylu latach usłyszał "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię". Wciąż czuje to dzisiaj, kiedy przypomina sobie to zdanie.
Pamiętam doskonale, kiedy byłem ateistą, bo nie minęło od tego wiele czasu. Teraz mam stałe oparcie, do którego mogę się uciekać każdego dnia. Żyjesz inaczej, ale nie jest to łatwe do opisania. Gdyby ktoś poprosił mnie, abym docenił różnicę w moim życiu między teraz i przedtem, od 1 do 10, dałbym 1000, ale nie potrafię dokładnie wyjaśnić, na czym to polega. Raczej po prostu wszystko jest odmienne.
Ojcu, kiedy jeszcze żył, nie opowiedzieli wiele o zmianie. Po prostu ją zobaczył. Pewnego dnia, gdy był już w szpitalu, Manuel powiedział mu:Pamiętasz, kiedy nie chciałem lecieć na kanonizację świętego Josemarii i powiedziałem Ci tyle różnych rzeczy? "Tak". Już nie myślę tak jak przedtem. To wszystko.
Identyfikuję się bardzo z Ewangelią o synu marnotrawnym. Tak jak on, podczas całego mojego procesu nawrócenia, zawsze czułem się bardzo dobrze przyjęty, nikt mi nic nie wyrzucał. Wszyscy byli zadowoleni z mojego powrotu do domu.
<< Niezależnie od tego, w jakiej sytuacji życia się znajduję, nie powinienem zapominać, że nigdy nie przestanę być dzieckiem Bożym, dzieckiem Ojca, który mnie kocha i oczekuje na mój powrót. Także w najgorszej sytuacji życiowej Bóg na mnie czeka, Bóg chce mnie przygarnąć, Bóg mnie oczekuje>>.
PAPIEŻ FRANCISZEK
Jeśli chcesz zobaczyć fimy wideo w jednym filmie dokumentalnym, kliknij tutaj: "Dokument: Powrót do Itaki".